Gdybym miał tylko taki wybór, zagłosowałbym na burmistrza Zubę
Z Dorianem Pikiem, radnym miejskim z Kolbuszowej rozmawiają Marlena Bogdan, Janusz Radwański, Joanna Serafin, Barbara Żarkowska.
Poznajesz ten cytat „polityka to tarzanie się w błocie i każdy się musi ubrudzić”?
- No tak, cytat bardzo mi znany, to słowa, które śpiewa Kazik Staszewski, a ja duchowo i potem też towarzysko, brnę przez życie z tym Kazikiem. Pewnie te słowa są trafne, ale ja cały czas próbuje sam siebie przekonać do tego, że samorząd to jeszcze nie polityka.
Uważasz, że tego szczebla te słowa nie dotyczą?
- Bywały takie momenty, szczególnie na początku kadencji, gdy wydawało mi się, że Kazik miał rację. Na początku kadencji w gminie Kolbuszowa musieliśmy obsadzić miejsca w prezydium Rady, w komisjach stałych i wydawało mi się to wtedy straszne, że tak brutalnie to wygląda. Szybko jednak zrozumiałem, że to chyba jest naturalne. Potem, mimo tego że Rada Miejska źle funkcjonuje, stwierdziłem, że samorząd jest jeszcze daleko od polityki.
Czy to trochę nie naiwne myśleć, że w samorządzie nie ma polityki?
- Umówmy się, polityka jest wszędzie, ale wydaje mi się, że to nie jest taka polityka, którą widzimy na ekranach, nie jest aż tak brutalna. Na poziomie samorządu, dyskusja, jaką toczymy, jest merytoryczna.
Dyskusja się toczy, ale tego co proponujecie i mówicie, i tak nikt w radzie nie bierze pod uwagę.
- Za ten stan rzeczy obwiniam trochę burmistrza, który, moim zdaniem, siłą swojego urzędu nie powinien na samym początku dopuścić do tego, co się stało. Burmistrz nie powinien był dopuścić do sytuacji, w której zamyka się usta radnym, którzy zostali wybrani przez społeczeństwo tej gminy. W radzie układ sił mamy 9 do 12, chociaż na początku było 10 do 10. Wydarzyło się jednak to, co się wydarzyło w związku z osobą Juliana Kłody i teraz jest 9 do 12. Wracając do sedna pytania, warto zgłaszać ten sprzeciw chociażby dlatego, żeby część radnych z opcji rządzącej poczuła się głupio. Wydaje mi się, że są takie sytuacje, kiedy radni głosują wbrew sobie, co potem się okazuje w prywatnych rozmowach pomiędzy nami.
I tu dochodzimy do sedna, w samorządzie nie powinno się robić komuś na złość, bo to jest polityka. W polityce liczy się układ sił, ludzie głosują tak, a nie inaczej, bo ktoś im tak kazał. Samorząd powinien działać dla dobra swoich mieszkańców. W tym kontekście nie można mówić, że w samorządzie nie ma polityki.
- Nie miałem na myśli, mówiąc, że radni głosują na złość, że ktoś im tak kazał tylko, że są na tyle ubodzy duchowo, że są do tego skłonni. Głupio im jest zagłosować inaczej niż koledzy, tak to argumentują w rozmowach poza salą obrad. To są takie rozmowy: „no wiesz, ja też jestem za Fundacją, ale nie odmówię mojemu koledze X drogi, dla świętego spokoju.”
Ręce mogą opaść, jak mówisz, że radni głosują na złość komuś albo dlatego, że jest im głupio zagłosować inaczej niż koledzy.
- Ale tak jest, bo wytłumaczcie mi, jaki może być inny powód takiego zachowania, kto i jakim prawem może radnemu coś kazać?
Sam powiedziałeś, że takie zachowanie radnych to wina burmistrza.
- Tak, obarczam go winą za taki, a nie inny stan rzeczy w radzie. To on dopuścił na początku kadencji do tego, że opcja rządząca wzięła wszystko, to brzydko brzmi, ale tak było. Stąd zrodził się bunt opozycji. Nie chodzi mi o to, że burmistrz zadecydował o takim podziale, ale o to, że jako jedyny mógł temu zapobiec.
W Kolbuszowej burmistrz ma poparcie większości rady i wszystko co on zaproponuje, jest przegłosowane. I mimo że padają argumenty opozycji przeciw, częstokroć słuszne, jeszcze nigdy, przynajmniej nie przypominam sobie takiej sytuacji, żeby coś udało nam się przeforsować, no może poza jakimiś drobnostkami.
Bycie w opozycji, to wygodna sytuacja, bo nie jesteście za nic odpowiedzialni. Możecie mówić - ja chciałem, ale oni mi nie pozwolili nic zrobić.
- Jest w pewien sposób wygodna i rzeczywiście czasami łatwiej nam się tłumaczyć przed mieszkańcami. Ale kiedy rozmawiam z sąsiadami czy znajomymi, często mówią - Dorian, to albo tamto by nam się przydało, to wtedy głupio jest mi mówić, że nic nie mogę, ale taka jest smutna i brutalna rzeczywistość. My nic nie możemy. Z drugiej strony bardzo sobie cenię te cztery lata w opozycji. Na pewno dużo więcej zyskałem, zasiadając po przeciwnej stronie niż milcząca koalicja. Poza tym uważam, że jesteśmy naprawdę konstruktywną opozycją. Przecież my nie głosujemy przeciw za wszystkim dla zasady. Gdyby sprawdzić protokoły z sesji, okazałoby się, że może przy 15 proc. uchwał wetowaliśmy. Nie dla zasady, a dla dobra gminy.
Myślisz, że gdybyście jako opozycja zgłosili jakiś naprawdę świetny pomysł, to on byłby przyjęty przez radę, czy na złość wam odrzucony?
- My takich pomysłów zgłaszaliśmy bardzo wiele. Poza tym, że zgodnie z naszym pomysłem, rondo nazwano imieniem Józefa Karola Lubomirskiego, to wszystkie nasze propozycje przepadły. Tak więc myślę, że one z zasady wszystkie są odrzucane.
Na jakim, z tych odrzuconych pomysłów, najbardziej ci zależało?
- Najbardziej ubolewam nad tym, że mimo dialogu, na temat rozbudowy budynków Fundacji na Rzesz Rozwoju Kultury Fizycznej i Sportu, na sesji budżetowej nasza propozycja, by 1, 1 mln zł zamiast na remont drogi powiatowej Bukowiec - Kupno, przesunąć na rozbudowę fundacji, została odrzucona. Stało się tak, mimo że w radzie są członkowie prezydium fundacji. Też jestem członkiem prezydium i dostrzegam tę hipokryzję, bo na posiedzeniach rozmawiamy o tym, że jest to konieczna inwestycja, a potem przychodzi sesja i jest jak jest. A temu obiektowi grozi zamknięcie.
Nie powinniście mieć pretensji raczej do radnych, niż do burmistrza? W końcu radni mają swój rozum, zostali wybrani, żeby reprezentować interesy mieszkańców, a nie burmistrza i mogą głosować jak chcą.
- No więc jest mi tym bardziej przykro, że z nieznanych mi powodów, ci radni nie głosują zgodnie z własnym sumieniem i rozsądkiem. Można mieć do nich pretensje, ale pewnie ich zachowanie wynika z nacisków wewnętrznych, czasami przewodniczącego, innym razem burmistrza. Ja mam ten komfort, że głosuję jak chcę. Koledzy czasami mogą się zdenerwować, ale wiedzą, że jakakolwiek próba wpływu na moją decyzję, kończy się skutkiem odwrotnym. Na tym polega niezależność. Szkoda, że nie ma w Kolbuszowej dwudziestu jeden niezależnych radnych.
Nie masz dosyć samorządu, po tych prawie czterech latach?
- Bywa, że tak, ale z zapałem będę się przygotowywał do następnych wyborów, bo moim pragnieniem jest nasze zwycięstwo w nadchodzących wyborach.
Nasze, czyli kogo?
- Nasze, czyli Stowarzyszenia Nasza Inicjatywa. Chociaż mam świadomość, że nie zdobędziemy 11 mandatów, pewnie będziemy musieli stworzyć jakąś koalicję, chociaż jeszcze nie wiem z kim.
Jak wchodziłeś do samorządu, miałeś jakieś wyobrażenie tej pracy?
- Małe, w momencie kiedy podjąłem decyzję kandydowaniu na radnego, miałem 19 lat. O samorządzie wiedziałem tylko tyle, że jest burmistrz, Rada Miejska, że samorząd zajmuje się problemami lokalnej społeczności, ale to naturalne, że nie wiedziałem, jak konstruuje się budżet, jakimi środkami dysponuje gmina, czy jaką ma zdolność kredytową. Teraz wiem to lepiej niż wielu starszych radnych. Napisałem nawet pracę dyplomową na temat finansów gminy Kolbuszowa. Ich negatywna ocena przyniosła mi stopień bardzo dobry.
Dlaczego podjąłeś taką decyzję, w tak młodym wieku?
- To było tak, że udało mi się wspólnie z dyrektorem Miejskiego Domu Kultury zorganizować pierwszą edycję festiwalu muzycznego „Spinacz”, no i w tym czasie przyszedł do mnie Michał Karkut, który zaproponował mi start w wyborach do Rady Miejskiej, a ja dość naiwnie sobie pomyślałem, że może jeśli uda się zostać tym radnym, to uda się z tego festiwalu zrobić wydarzenie na skalę krajową. Takie miałem wyobrażenie o samorządzie, jak widać nietrafione. Nie zmienia to faktu, że w samorządzie poczułem się bardzo swobodnie i dobrze. Chciałem dodać, że „Spinacz” to festiwal apolityczny, pomagają nam wszyscy: poseł, burmistrz i nasi przedsiębiorcy. Za to zawsze stokrotne dzięki.
Kiedy przyszło rozczarowanie samorządem, że to jednak nie jest to co miało być?
- Myślę, że już na samym początku. Kiedy wybieraliśmy przewodniczącego Rady Miejskiej, a później dwóch wice i nadszedł moment, kiedy przyszło głosowanie nad wygaśnięciem mandatu, jeszcze wtedy radnego Marka Gil. Nastąpiła taka smutna sytuacja, kiedy radny Julian Kłoda, który startował z Komitetu Wyborczego Samorząd to Wspólna Sprawa, w przeciągu jednego dnia przesiadł się z ławy, w której siedział, obok. Kiedy dowiedzieliśmy się, że to wszystko stało się przy udziale księdza, to chyba wtedy przyszło to rozczarowanie. Myślałem, że będziemy rozmawiać w pokojowy sposób o ważnych rzeczach dla mojego ukochanego miasta. Nic podobnego.
Podobno w powiecie kolbuszowskim w politykę księżą często się włączają.
- Nie wszyscy księżą udzielają się w samorządzie, taka generalizacja nie byłaby w porządku. Są tacy, którzy się angażują. Przykro mi słyszeć, że np. w Widełce ksiądz informuje, żeby głosować tylko na starych i doświadczonych. Moje wyobrażenie o kościele katolickim jest takie, że nie powinien on w żaden sposób ingerować w politykę ani w samorząd.
Ty jako wyborca wybierasz starych i dojrzałych, czy dajesz szansę młodym i niedoświadczonym?
- Generalnie wybory samorządowe, są o tyle specyficzne, że to są wybory ludzi, których się zna, tak? Kolbuszowa jest mała i tu się wszyscy znamy, zatem wiem, na kogo głosuję. Jeżeli osoba młoda, jest kompetentna, mądra, ale niedoświadczona w samorządzie, to dałbym jej szansę, bo bystry człowiek samorządu nauczy się bardzo szybko. Natomiast gdyby nie było takiej osoby, zagłosowałbym na kogoś starszego, niekoniecznie doświadczonego w samorządzie, ale na tego, kto dla mnie dużo znaczy, a takich osób jest w Kolbuszowej sporo.
Czy będziesz miał na kogo głosować w wyborach na burmistrza?
- Wydaje mi się, że nie. Jeżeli będą to kandydaci Jan Zuba i Waldemar Macheta, to raczej nie.
Spodziewasz się pojawienia kogoś innego?
- Jest możliwe, że wystartuje może ktoś z Naszej Inicjatywy, może Józef Fryc. Gdyby taka osoba się znalazła, byłoby dobrze. Jeżeli nikt się nie zdecyduje, to nie wiem, co zrobię w dniu wyborów.
Jak myślisz, w czym tkwi siła popularności burmistrza Zuby?
- Być może dlatego, że w Kolbuszowej bardzo ważną osobą był i jest Zbigniew Chmielowiec. To zdecydowanie najsilniejsza postać w naszym mieście, a Jan Zuba ciągle jest z nim utożsamiany i stąd jego siła. Pragnę przypomnieć, że zanim Jan Zuba został burmistrzem, pełnił funkcję zastępcy ówczesnego burmistrza Chmielowca. On go dźwignął do władzy i jest ojcem jego sukcesu.
Twoim zdaniem dlaczego nie ma chętnych do startowania w wyborach na burmistrza?
- Nie wiem z czego to wynika, gdybym był o dziesięć lat starszy i doświadczony w pracy samorządu, nie wahałbym się ani chwili.
Wyobraź sobie taką sytuację - idziesz na wybory i masz dwóch kandydatów Jan Zuba albo Waldemar Macheta, kogo byś wybrał?
- Szczerze... Gdybym miał tylko taki wybór zagłosowałbym na burmistrza Zubę. Chociaż kompletnie nie zgadzam się z jego stylem rządzenia, zagłosowałbym na niego, bo jest lojalny wobec swoich współpracowników, a pan wicestarosta Macheta nie jest. W dniu poprzednich wyborów siedział obok mnie w oczekiwaniu na swój wynik. Dwa dni później był już po drugiej stronie.
Jeśli dostaniesz od wyborców szansę, jakie trzy wnioski złoży Dorian Pik, radny tym razem opcji większościowej?
- Generalnie Kolbuszowa cierpi na permanentny brak rozwiązań komunikacyjnych, dlatego życzyłbym sobie połączenia ulicy Witosa, od ulicy Krakowskiej po Siedmiograj, to ważna ulica dla kolbuszowian. Drugi to połączenie ulicy Partyzantów z Brata Alberta, to ważne w kontekście przebudowy ulicy Obrońców Pokoju z Grunwaldzką. To połączenie byłoby jedynym sensownym rozwiązaniem dla samochodów, które będą chciały się dostać w kierunku, np. Niwisk. Trzecią sprawą jest rozwiązanie problemu miejsc postojowych w samym mieście. Taki parking mógłby powstać w okolicach plebanii, oczywiście po konsultacjach z proboszczem, rozwiązałoby to część problemów z parkowaniem w mieście.
Zaskoczyłeś nas, myśleliśmy, że powiesz o projektach związanych z kulturą, muzyką, a ty mówisz jak rasowy samorządowiec.
- Bo komunikacja w Kolbuszowej, to jest tragedia. Korki rano i po południu. O 15:30 łatwiej mi się jest poruszać po Rzeszowie niż po Kolbuszowej. Każdego dnia przejechanie połowy Rzeszowa zajmuje mi dziesięć minut, a z Kolbuszowej Górnej do centrum jadę piętnaście minut, a na domiar złego – nie mam gdzie zaparkować. Kolejna istotna sprawa to rozbudowa budynków Fundacji na Rzecz Rozwoju Kultury Fizycznej i Sportu o pełnowymiarowe boisko ze sztuczną nawierzchnią, małą salę gimnastyczną. Sześć, siedem lat temu, kiedy byłem juniorem w Kolbuszowiance, ten obiekt tętnił życiem. Przyjeżdżały tu największe kluby z całej Polski, Hutnik Kraków, Korona Kielce, to był najnowocześniejszy obiekt w województwie podkarpackim. Od tamtej pory, wszystkie obiekty się rozwinęły, a nasz nie. Nie zmieniło się nic oprócz tego, że mamy nową budkę dla spikera. A szkoda, bo tu mamy bardzo ładną okolicę. Uważam, że rozbudowa fundacji przyniosłaby same korzyści dla wizerunku miasta, wymierne nawet w sensie finansowym.
Bardziej się czujesz samorządowcem czy muzykiem?
- Trudno to oceniać, ale gdybym po swojej śmierci został zapytany, jak mam być zapamiętany przez ludzi, wybrałbym - muzyk.
Bardziej jesteś znany jako muzyk czy jako radny?
- Zależy gdzie...
W Kolbuszowej?
- Pewnie bardziej jako radny.
Wracając do rady, czy ty czujesz na sobie odpowiedzialność za ludzi, na których życie wpływają uchwały rady?
- Chciałbym czuć taką odpowiedzialność, ale przez ostatnie cztery lata nie było mi dane jej poczuć.
Powiedziałeś, że w wyborach do samorządu głosuje się na ludzi, których się zna. Tym się kierować przy wyborze radnego?
- Absolutnie nie. Powinniśmy patrzeć na to, czy kandydat na radnego myśli o gminie globalnie. Zastanawiając się nad budżetem radny, powinien dbać o dobro całej gminy. Często spotykam się z tym, że radni, podczas konstruowania budżetu, dbają tylko o swój kawałek gminy. I tak jest z glosowaniem, sąsiedzi głosują na sąsiadów, bo myślą, że dzięki temu zrobią im chodnik.